piątek, 30 września 2016

Podsumowanie września

Minął pierwszy miesiąc mojego ostatniego roku szkolnego w życiu, a co za tym idzie pozostało równo 7 miesięcy do matury i sądziłam, że będzie ciężej. Nauczyciele zbytnio nie dają nam w kość i pomimo usilnych chęci trochę nie umiem zebrać się do nauki. Rozwiązałam już co prawda trzy arkusze maturalne z matematyki, którą zadeklarowałam na poziomie rozszerzonym i mam już dwa działy, które koniecznie muszę powtórzyć, bo nic z nich nie pamiętam, ale dopadła mnie jesienna chandra. Najlepiej to po prostu zamknęłabym się we własnym pokoju czytała bez umiaru i non stop piła herbatę oraz piekła ciastka. Niestety nie mogę, bo ktoś ciągle czegoś ode mnie chce (Aniu, pójdziesz na ten konkurs o cystersach, co byłaś w zeszłym roku? Aniu, w piątek jest konferencja matematyczna! Aniu, mam nadzieję, że dalej chcesz brać udział w meczach matematycznych! i tak w kółko). Pomimo tego wszystkiego jestem całkiem zadowolona z ilości przeczytanych książek, choć mogłoby być dużo lepiej, bo często nie czytałam z czystego lenistwa. Niebawem też pojawi się kolejny bookhaul podsumowujący miesiąc, ponieważ przybyło do mnie kilka bardzo ciekawych egzemplarzy recenzenckich i jeszcze nie zdążyłam podzielić się z wami co to takiego!, a muszę przyznać, że to same niesamowite kąski.
A tymczasem popatrzcie, co działo się we wrześniu na Biblioteczce:

Książka miesiąca:

Przeczytane: 6
King Stephen Wielki marsz 5/10
Schmitt Eric-Emmanuel Dziecko Noego 5/10
Herling-Grudziński Gustaw Inny Świat 7/10
Lim Rebecca Mercy. Miłosierna 6/10
Patykiewicz Piotr Dopóki nie zgasną gwiazdy 10/10
Karnicka Anna Paradoks Marionetki: Sprawa Klary B. 7/10

Najgorsza książka: King Stephen Wielki Marsz / Schmitt Eric-Emmanuel Dziecko Noego

wtorek, 27 września 2016

PRZEPREMIEROWO: "Paradoks marionetki: Sprawa Klary B." Anny Karnickiej

Autor: Karnicka Anna
Tytuł polski: Paradoks marionetki: Sprawa Klary B.
Seria: Paradoks Marionetki #1
Wydawnictwo: Genius Creations
Wydanie polskie: 2016
Liczba stron: 397
Moja ocena: 7/10

Jeśli omyłkowo pojawił się tutaj jakiś czytelnik, który szczerze nie lubi teatru, niech natychmiast opuści to miejsce i nigdy więcej nie wraca do czytania tej recenzji, ponieważ nie jest to książka dla niego. Tylko co ja właściwie plotę? To można nie lubić teatru? Można nie lubić oglądania przedstawień na żywo przygotowanych przez profesjonalnych aktorów z pięknie dobraną scenerią? Teatr to jedno z najwspanialszych przeżyć w moim życiu, dlatego nie mogłam się oprzeć sięgnięciu po Paradoks marionetki, który już po samym tytule i jednym zerknięciu na okładkę przywodzi na myśl jakąś niesamowitą sztukę teatralną.

Dziewiętnastoletni Martin marzy o dostaniu się do Praskiej Szkoły dla Lalkarzy. Aby zakupić swoją pierwszą w życiu marionetkę postanawia na okres wakacji zatrudnić się w starym sklepie z antykami, który prowadzony jest przez ekscentryczną Petrę oraz jej zaczytaną w kryminałach, cynamonową siostrzenicę Canelle. Niestety jest to krok, który zburzy dotychczasowe życie chłopaka, a jego ukochane rodzinne miasto odkryje przed nim swoje największe tajemnice.

Ot, z pozoru nie niewnosząca nic nowego do naszego życia powieść młodzieżowa z wątkiem fantastycznym, która na dodatek chyba będzie bardzo schematyczna. Pomyślałam, kiedy po raz pierwszy czytałam opis stworzony przez wydawnictwo, ale im dłużej przypatrywałam się okładce tym coraz bardziej nie mogłam się oprzeć. Kusiła mnie tym teatralnym mrokiem, jednocześnie z tyłu głowy wciąż siedziało mi miejsce akcji. Niewiele w życiu czytałam książek z Pragą w tle, ale za każdym razem była ona bardzo magicznym miejscem i również w tym przypadku nie pomyliłam. Paradoks marionetki to jedno wielkie, wspaniałe przedstawienie teatralne umieszczone na ulicach urokliwej, czeskiej stolicy. Przez to momentami może wydawać się, że zachowanie bohaterów jest nienaturalne, wyolbrzymione, wręcz sztuczne, że nie posiadają oni ludzkich charakterów tylko spłycono je do najważniejszych cech, ale po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że tak musi być, bo taka obietnica zawarta była w tytule. Jedynie zagadka kryminalna trzymała się bardziej realistycznej kreacji niż mimetyczna całość powieści. Była niesamowicie tajemnicza i brutalna oraz nieco zaskakująca, jak również podsumowałabym całą fabułę.

Główny bohater na początku wydawał mi się kompletnie nijaki. Wiedziałam o nim jedynie tyle, że chce iść do Praskiej Szkoły dla Lalkarzy, zatrudnił się w sklepie z antykami, aby kupić sobie swoją pierwszą marionetkę, a jego najlepsza przyjaciółka od czasów dzieciństwa to Klara Berg. Utwierdzałam się w tym im dalej brnęłam w jego historię, ponieważ niesamowicie łatwo było nim manipulować i wydawał się jakby jedynie statystą przy rozwiązywaniu sprawy najbliższej mu osoby. Dopiero, gdy w końcu podjął się jakiegoś samodzielnego działania i myślenia doszło do mnie, że tak właśnie miało być, ponieważ w ten sposób Martin miał nauczyć się, że jedynym sposobem przetrwania po drugiej stronie to myśleć i działać samodzielnie, ponieważ nawet najbardziej zaufane osoby mogą tobą manipulować. Pozostałe postacie są niesamowicie urokliwe i kilka z nich skonstruowano w naprawdę ciekawy sposób między innymi Canelle ze swoją manią na punkcie zagadek kryminalnych i skrzywienie spowodowanym częstym przebywaniem wśród fantastycznych istot, a przede wszystkim mój ulubiony bohater czyli Walter. Nieszczęśliwie zakochany książę z bajki, posiadający własny zamek, grający na fortepianie oraz niesamowicie wrażliwy, po prostu ideał bohater romantycznego.

Powieść Anny Karnickiej może na początku wydawać się całkowicie sztuczna, wyolbrzymiona i spłycana, ale mam wrażenie, że jest to zabieg całkowicie świadomy oraz przemyślany. Widzę w tym nie niedoróbki tylko sposób przeniesienia teatralnej gry aktorskiej na karty powieści dziejącej się w naszej rzeczywistości, wzbogaconej o elementy fantastyki. Oczywiście początkowo trudno się w to wszystko wgryźć, ale im dalej brnęłam tym coraz bardziej nie mogłam oderwać się od tej książki.

Paradoks Marionetki był dla mnie po części powrotem do lat dzieciństwa, kiedy sama brałam udział w szkolnych teatrzykach oraz często odwiedzałam mury gdyńskiego teatru muzycznego. Choć nigdy nie widziałam przedstawienia wystawianego przez lalkarzy to całkowicie rozumiem Martina i jego zamiłowanie do tej sztuki. Ma ona swój niesamowity urok i niepowtarzalny klimat, który odnajdziecie na kartach książki Anny Karnickiej. Z całego serca wam ją polecam.

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję wydawnictwu Genius Creations

poniedziałek, 26 września 2016

"Dopóki nie zgasną gwiazdy" Piotra Patykiewicza

Autor: Patykiewicz Piotr
Tytuł polski: Dopóki nie zgasną gwiazdy
Seria: Dopóki nie zgasną gwiazdy #1
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Wydanie polskie: 2015
Ilość stron: 396
Moja ocena: 10/10

Nadeszła tak bardzo upragniona przez większość książkoholików jesień, kiedy wreszcie mogą wieczorem usiąść, owinąć się kocem z gorącą herbatką i zatonąć w lekturze. Tymczasem moją ukochaną porą roku, pomimo tej ciągłej ciemności, jest zima, to właśnie na nią w tej chwili najbardziej oczekuję oraz przygotowuję się psychicznie, choć wiem, że na pewno nie spełni moich oczekiwań. Nie będzie biała i mroźna, a ja będę musiała jej szukać już tylko i wyłącznie w książkach takich, jak Dopóki nie zgasną gwiazdy.

W świecie Kacpra trwa druga epoka lodowcowa. Wiele lat temu po wydarzeniu nazywanym Upadkiem śnieg i lód pokryły ziemię, a tajemnicze, śmiercionośne Świetliki wygnały ludzkość wysoko w góry, gdzie trzyma się złudnego bezpieczeństwa. Młody chłopak goniony własną ambicją wyrusza w trudną i niebezpieczną podróż nie wiedząc, co zgotował mu los.

Niemal momentalnie wsiąknęłam w ten mroczny, zimowy i przede wszystkim przyprawiający o gęsią skórkę klimat apokalipsy według Piotra Patykiewicza. Autor przez całą książkę w niesamowity sposób prowadzi nas przez codzienność, zwyczaje, hierarchię i wierzenia stworzonego przez siebie górskiego ludu. Dokładnie przestawia wszystkie punkty widzenia w związku z nadchodzącym, nieubłaganym końcem świata, a przede wszystkim pokazuje w przystępny sposób, jak w takich czasach działa ludzka psychika w przypadku zupełnie odmiennych jednostek. Wszystkie te aspekty poznał Kacper w trakcie swojej mozolnej wędrówki przez góry a nawet i doliny. Dowiedział się, że nie każda osada funkcjonuje w taki sam sposób, jak jego, że nie u każdego należy szukać pomocy, że długo tłumiona ambicja i chęć wiedzy kiedyś w końcu będą musiały dać upust, a w ostateczności pomoc przyjdzie z właściwych rąk, że czasem trzeba bardzo wiele poświęcić aby przeżyć. Jego historia to nie tylko poradnik, jak postępować w trakcie śnieżnej apokalipsy, ale ponadczasowa opowieść o dorastaniu, męstwie i odwadze bardzo młodego chłopaka w obliczu ogromnego zagrożenia.

Właśnie przez to tak niesamowicie polubiłam Kacpra, który nie tylko łaknął wiedzy o świecie i swobodnego życia nie ograniczonego granicami gór, ale również zawsze pamiętał o swojej rodzinie i ukochanej. Poddawał ich niesamowitym próbom wiary i zaufania, ale zawsze, za wszelką cenę starał się do nich wracać. I zaciekle o nich walczył. Zresztą nie tylko on jest tutaj niezwykle barwną postacią - jego starszy brat Stach, którego odbiciem marzeń był właśnie Kacper, brat Łukasz ze swoją miłością do książek oraz przede wszystkim ojciec głównego bohatera, który zawsze odnajdywał najlepsze wyjście z każdej sytuacji.

Powieść Piotra Patykiewicza nabiera zimowego klimatu nie tylko przez gromady śniegu, góry, zamiecie śnieżnych oraz polarne zwierzęta, ale również przez to, że bohaterowie żyją niczym Eskimosi. Polują aby zdobyć pożywienie, na które składa się głównie focze mięso, mają własne psie zaprzęgi i własną gwarę. Samo przyzwyczajenie się do tamtejszego języka nie jest nawet trudno, bo ja w sumie nawet nie zauważyłam momentu, kiedy czegokolwiek bym nie rozumiała, a po kilku stronach już sprawnie się nim posługiwałam.

Dopóki nie zgasną gwiazdy to najlepsza książka postapokaliptyczna, jaką do tej pory czytałam. Porusza wszystkie możliwe aspekty bytności najbardziej wytrzymałych ludzi, którzy przetrwali pierwsze czystki na Ziemi, a dodatkowo niesie za sobą wiele wspaniałych przesłań przydatnych nawet dla współczesnego młodego człowieka. Jest to książka dla każdego, ponieważ znajdą w niej coś dla siebie nawet osoby, które łakną tylko rozrywki, choć co naprawdę nie jest to powieść łatwa, lekka i przyjemna, ale zawiera w sobie mnóstwo elementów przygodówki i nieco fantastyki.

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.

sobota, 24 września 2016

"Grzesznik" Tess Gerritsen

Autor: Gerritsen Tess
Przekład: Żebrowski Jerzy
Tytuł polski: Grzesznik
Tytuł oryginalny: The Sinner
Seria: Rizzoli/Isles #3
Wydawnictwo: Albatros
Wydanie polskie: 2015
Wydanie oryginalne: 2002
Ilość stron: 400
Cena okładkowa: 33,00 zł
Moja ocena: 8/10

Tak, ledwo ukazała się recenzja Skalpela, a już możecie przeczytać moje zdanie na temat kolejnej części niesamowitej serii pani Gerritsen. Stało się to za sprawą, o której wcześniej wspomniałam, że po drugim tomie miałam ogromnego kaca książkowego i koniecznie, jak najszybciej musiałam sięgnąć po kolejne części. Przy najbliższej możliwej okazji poleciałam do biblioteki, zwróciłam poprzedni tom i zgarnęłam szybko z półki dwa kolejne. Oczywiście również zaraz po powrocie do domu zabrałam się za czytanie i o Grzeszniku koniecznie muszę wam opowiedzieć, ponieważ, mimo lekkiego zawodu, chyba będzie to moja ulubiona część.

Przede wszystkim w poprzedniej części zakończyliśmy temat Chirurga, a co za tym idzie całkowicie zmienia się klimat serii. Brutalne morderstwo dokonane na terenie zamkniętego klasztoru uświadamia ludzi, że nawet boscy słudzy nie są nietykalni przez ludzi, dla których nie istnieje granica między dobrem a złem. Ba, ciąża młodej zakonnicy tuż przed ślubami wieczystymi dobitniej uświadamia nam, że ludzie, którzy poświęcili swoje życie powołaniu właściwie niczym się od nas nie różnią. Mają takie same pragnienia, potrzeby oraz problemy, które muszę w sobie tłumić, co nie zawsze im się udaje. Niesamowicie podobała mi się ta część ze względu na przesłanie, jakie za sobą niesie, ale sama zagadka niestety nie dorównała poziomowi serii. Wytłumaczenie rozwiązania jest dla mnie trudniejsze niż dojście do tego, co tak właściwie się stało. Choć szczerze się przyznawszy to wydarzeń z tej indyjskiej wioski domyślałam się od samego prologu. Później pogmatwałam tylko, kto w końcu kogo chciał zabić, żeby to wszystko nie wyszło na jaw. Zagadka zahaczyła nieco również o życie prywatne Maury Isles, która wysuwa się tutaj na pierwszy plan, i chyba to było w tym wszystkim najbardziej zaskakujące. Jeśli chodzi o Rizzoli to osunęła się ona delikatnie w tło, ale wciąż jest bardzo ważnym bohaterem, a wydarzenia z jej udziałem nie pozwalają całkowicie zblednąć przy Maurze.

Isles jest z pozoru podobna do Rizzoli. Niepowodzenia z życia prywatnego również próbuje zagłuszyć pracą, ale w przeciwieństwie do Jane nie popada w pracoholizm i za wszelką ceną nie stara się być we wszystkim najlepsza. Po prostu odbębnia swoją zmianę i wraca do pustego domu. Potem do tego wszystkiego dochodzą jeszcze komplikacje uczuciowe. Szczerze to jest mi jej trochę żal, choć ostatnio autorka wplata zbyt wielu mężczyzn w jej życie. Za to wątek Rizzoli w tym tomie zwalił mnie z nóg, bo czekają na nią ogromne zmiany w życiu, których ani trochę się nie spodziewała i nie jest pewna, czy jest na nie gotowa, ale koniec końców podejmuje to wyzwanie, jak na Rizzoli przystało, a nie ucieka z podwiniętym ogonem.

Trzeci tom przygód Jane Rizzoli i Maury Isles zaliczam do bardzo udanych, choć zagadka mocno mnie zawiodła. Myślę, że dłużej zapamiętam przesłanie i wątek młodej detektyw niż śledztwo i mimo tego małego poślizgu w dalszym ciągu bardzo uwielbiam i polecam tę serie. Przekonajcie się sami, czy wam się spodoba, bo ja się zakochałam.


środa, 21 września 2016

"Skalpel" Tess Gerritsen

Autor: Gerritsen Tess
Przekład: Halka Zygmunt
Tytuł polski: Skalpel
Tytuł oryginalny: The Apprentice
Seria: Rizzoli/Isles #2
Wydawnictwo: Albatros
Wydanie polskie: 2015
Wydanie oryginalne: 2002
Ilość stron: 392
Cena okładkowa: 32,90 zł
Moja ocena: 9/10

Nie wiem, czy pamiętacie, jak przed kilkoma miesiącami wychwalałam pierwszy tom serii napisanej przez Tess Gerritsen. Miałam ogromną ochotę od razu sięgnąć po kolejny tom, jednak przez długi czas był wypożyczony w mojej bibliotece, ale wreszcie się go doczekałam! Była pierwszą książką, po którą sięgnęłam zaraz po powrocie do domu i muszę przyznać, że również tym razem autorka zaserwowała nam całkiem niezły kawałek thrillera medycznego, który pochłania się w mgnieniu oka z wypiekami na twarzy i gęsią skórką na całym ciele.

Powracamy do przygód detektyw Jane Rizzoli, kiedy otrzymuje ona zadanie rozwiązania śledztwa dotyczącego zbrodni łudząco podobnych do tych sprzed roku, które pozostawiły niezatarty ślad w jej psychice. Nie jest to zadanie łatwe z wielu powodów, a jednak główna bohaterka wbrew zdrowemu rozsądkowi podejmuje się go. Od samego początku zostajemy wrzuceni w wir niesamowicie szybkich, przerażających oraz makabrycznych wydarzeń mających miejsce w Bostonie, a przede wszystkim dajemy się tak samo wodzić za nos, jak Rizzoli. Tess Gerritsen jest pierwszym mnie znanym pisarzem, któremu udało się wymyślić zbrodnię niemal idealną. Brakowało jej do tego jednego, malutkiego elementu, ale mimo wszystko i tak niesamowicie wywiodła mnie w pole i sprawiła, że nie potrafiłam funkcjonować bez znajomości kolejnych tomów. Skradła sobie również moje serce tym, że Skalpel i Chirurg mają ten sam niesamowicie przerażający klimat, które sprawia, że czułam się dokładnie tak samo, jak osaczona ofiara seryjnego zabójcy. Również w obyczajowym tle wreszcie zaczyna się dziać coś ciekawego, choć to dopiero wstęp do całej historii młodej detektyw.

Rizzoli to wciąż ta sama kobieta, która twierdzi, że mężczyźni to świnie, a ona sama żyje w męskim świecie, gdzie wszyscy czyhają na jej najmniejszy błąd, przez co musi cały czas być twarda i lepsza od swoich kolegów po fachu, którzy nikną w jej tle. Niestety pod tą maską herszt baby skrywa się skrzywdzona przez Chirurga dziewczynka, która boi się przebywać sama we własnym domu i tęskni za dawnym służbowym partnerem, w którym mam wrażenie lekko się dużyła. Oba jej wcielenia spotykają się gdzieś pod koniec książki, kiedy ma szansę stanąć twarzą w twarz z własnymi lękami i wygrać. W tamtym momencie również naprawdę rozpoczyna się jej prywatne życie, kiedy pewien mężczyzna zaczął rozdzielać ją na policjantkę Rizzoli i zwykłą kobietę o imieniu Jane.

Drugie spotkanie z twórczością Tess Gerritsen i bohaterami jej serii zaliczam do niesamowicie udanych. Zarwałam przy tej książce upalną noc i bałam się choćby uchylić okno. To jest chyba pierwsza książka, która naprawdę niesamowicie mnie wystraszyła i paradoksalnie tak się wciągnęłam w ten klimat, że niemal od razu poleciałam do biblioteki po kolejne tomy i pochłonęłam je w podobnie szybkim tempie. Będę o nich opowiadać w najbliższych tomach.


niedziela, 18 września 2016

Jak dobrze zareklamować książkę?

Po raz drugi w karierze Biblioteczki postanowiłam połączyć swoje hobby z przyszłym zawodem. Jeśli jesteście tu nowi to możecie nie wiedzieć, że uczęszczam do ostatniej klasy technikum organizacji reklamy i w najlepszym wypadku po szkole chciałabym pracować w dziale marketingu jakiegoś wydawnictwa. Niezwykle fascynuje mnie, jak marketingowcy wylewają siódme poty, aby ich książka wyróżniła się na tle innych, podobnych pozycji za pomocą środków promocji, które pozytywnie zaskoczą czytelnika do tego stopnia, że myśli o niej okażą się na tyle pozytywne, aby zdecydować się na jej zakup. Tym razem chciałabym przedstawić wam właśnie takie udane według mnie kampanie reklamowe przeprowadzone przez wydawnictwa w ramach poszczególnych środków promocji.


1. 
Okładki są jednym z najważniejszych elementów promocji książki, ponieważ w momencie, kiedy widzimy ją po raz pierwszy właśnie w księgarni - nie znamy jej autora ani opinii innych czytelników - to właśnie ona wywiera na nas największy wpływ. Jeśli będzie nijaka to zginie w tłumie, a jeśli brzydka to nas odstraszy.
Oto kilka najładniejszych okładek z mojej kolekcji:


 

2.
Bardzo ciekawym sposobem zareklamowania pozycji jest umieszczenie na okładce rekomendacji od innych autorów - w przypadku autobiografii - ekspertów w danej dziedzinie lub po prostu czytelników. Możemy wtedy założyć, że fani tej osoby sięgnę skuszeni faktem, że osobie, którą podziwiają podobała się ta książka.
Kilka przykładowych sposobów umieszczenia rekomendacji na okładce:


 
 

3.
Bardzo innowacyjnym pomysłem wykazało się wydawnictwo Sine Qua Non, które na swoim instagramowym profilu umieszcza niesamowicie zabawne zdjęcia z udziałem swoich książek oraz ich ekipy. Nie kojarzę żadnego innego wydawnictwa, którego zdjęcia promocyjne tak bardzo zapadły mi w pamięć.
Oto kilka z nich:
 
 
 

4.
Jednak niekwestionowanym mistrzem w zakresie internetowej promocji swoich książek jest Wydawnictwo Otwarte, a dokładniej ich oficyna wydawnicza Moondrive, która dla każdego wydawanego tytułu, o którym jest niesamowicie głośno przygotowuje podstronę na której umieszcza bardzo ciekawe gry i zabawy ściśle związane z książkami. Przy okazji Fobosu czy 7 razy dziś można było umieścić swoje zdjęcie na okładce, a Oddam ci słońce rozwiązać quizy dotyczące głównych bohaterów, żeby sprawdzić do którego jesteśmy bardziej podobni. 
Żałuję, że dopiero niedawno wpadłam na pomysł przygotowania takiego posta i nie zrobiłam żadnych screenów na jego potrzeby.

5.
Filmy mają swoje trailery? Ten sposób promocji powoli wchodzi również na rynek książki! Co prawda powstało ich stosunkowo niewiele i są to raczej produkcje nisko budżetowe, ale dzięki nim łatwiej wczuć się w klimat książki.
Oto kilka z nich:






6.
No i jeszcze na sam koniec dość kontrowersyjna kampania reklamowa książki, która książką nie jest, co niesamowicie wkręciło ludzi i masowo zalało internet. A mianowicie chodzi o kampanię reklamową Cacao DecoMoreno, o którym długo nie było mowy na rynku, ale zrekompensowali to po prostu wejściem smoka. Wszędzie mówiono o cudownym Cacao DecoMoreno i jego epickiej powieści wszechczasów. Oczywiście z przymróżeniem oka, bo wszyscy wiedzą, że to tylko kakao ;)

A może wam spodobała się jakaś akcja promocyjna, a jej po prostu nie zauważyłam? Koniecznie napiszcie mi w komentarzach! :)


czwartek, 15 września 2016

"Złe dziewczyny nie umierają" Katie Alender

Autor: Alender Katie
Przekład: Steczko Jakub
Tytuł polski: Złe dziewczyny nie umierają
Tytuł oryginalny: Bad Girls Don't Die
Seria: Złe dziewczyny nie umierają #1
Wydawnictwo: Feeria Young
Wydanie polskie: 2016
Wydanie oryginalne: 2009
Ilość stron: 360
Cena okładkowa: 34,90 zł
Moja ocena: 7/10

Pozostając pod ogromnym wrażeniem dopiero co obejrzanego filmu Obecność 2, który wywołał we mnie niesamowitą manię na nawiedzony domy, postanowiłam wreszcie sięgnąć po Złe dziewczyny nie umierają. Spodziewałam się książki lekkiej, łatwej i przyjemnej, która pozwoli delikatnie odpocząć po przeczytaniu dwóch niesamowitych książek fantastycznych oraz nieco grozy i strachu, które odnalazłam w trakcie oglądania produkcji Jamesa Wana. Muszę szczerze przyznać, że choć nie jest to literatura najwyższych lotów, ani trochę nie zawiodłam. Momentami wydaje się zlepkiem schematów, jednak to tylko pozory.

Gdybym, sięgając po tą książkę, nie miała zielonego pojęcia o czym jest to początek dałby mi do zrozumienia, że to typowa powieść opowiadająca o problemach współczesnej młodzieży licealnej, czyli young adult. Alexis boryka się z brakiem akceptacji wśród rówieśników oraz złymi kontaktami z rodzicami. Poza tym jej jedyna przyjaciółka nagle się wyprowadziła, a kapitan drużyny cheerleaderek wypowiedziała jej wojnę. Jej jedynym kompanem do rozmowy pozostaje trzynastoletnia siostra, która powoli popada w ten swój dziwny stan. No i jeszcze obok głównej bohaterki zaczyna kręcić się pewien chłopak. Brzmi bardzo schematycznie, jednak Katie Alender poszła swoją drogą i przede wszystkim nie wyolbrzymia problemów Alexis. Wszystko to stanowi jedynie tło dla powoli budzącego się zła ukrytego w starym domu, który zamieszkuje razem z rodziną. Wspólnie z nią powoli odkrywamy przyczyny dziwnego zachowania Kasey i szukamy rozwiązania, aby przywrócić wszystko do normalnego stanu. Akcja czasami wydaje się bezsensowna, ale każdy najmniejszy szczegół zostaje wyjaśniony, a poza tym jest niesamowicie szybka. Może i motyw horroru w Złe dziewczyny nie umierają jest pozornie schematyczny, w murach starej posiadłości rozegrały się kiedyś makabryczne zbrodnie, ale niesamowicie mi się podobał, bo Katie Alender dodała coś od siebie.

Niesamowicie polubiłam Alexis! To bardzo inteligenta, odpowiedzialna i sympatyczna dziewczyna, którą w życiu spotkało kilka przykrych incydentów. Odreagowuje to wyżywając się artystycznie i buntując przeciwko całemu światu, ale w jakiś bardzo widoczny sposób nie użala się nad sobą tylko cały czas brnie do przodu w swoich postanowieniach i zadaniach. Kocha swoją siostrę, chcę ją wspierać i chronić. Bardzo urzekł mnie ten wątek, ponieważ moje relacje z siostrą to jedna wielka masakra i wiele bym dała aby się z nimi zamienić. Niestety nie mogłam zbyt blisko poznać samej Kasey, bo całą książkę pozostawała pod wpływem ducha nawiedzającego ich dom, więc nie była sobą, ale pozostałych bohaterów również obdarzyłam niezwykłą sympatią. Będę ich bardzo mile wspominać.

Książkę Katie Alender się nie czyta, ją się pochłania. Jest to historia na jeden wieczór z niezbyt wyszukanym stylem pisania, ponieważ skierowana jest do młodych czytelników. Poza tym najważniejsza jest w niej treść i to właśnie nią autorka tak mnie zachwyciła. Przy pomocy ubogiego języka potrafiła stworzyć kanoniczny horror o nawiedzonym domu w klimatach współczesnej powieści młodzieżowej z niesamowitymi momentami grozy.

Złe dziewczyny nie umierają to literatura niższej półki skierowana do niezbyt wymagającego czytelnika, jednak nawet ja świetnie się przy niej bawiłam. Głównie do tego ta powieść służy: do zapewnienia sobie niesamowitej rozrywki, rozluźnienia i odpoczynku. Mimo iż to horror myślę, że bardziej spodoba się dziewczynom niż chłopakom z powodu wątków young adult, ale polecam ją każdemu kto chce po prostu dobrze się bawić.


poniedziałek, 12 września 2016

Biblioteczny Bookhaul #5



Ewidentnie powinnam sobie w tej chwili wlepić bana na bibliotekę do następnej lektury szkolnej, bo ja właściwie tylko po to miałam tam wejść. Tylko, że kiedy tylko przestąpiłam próg i podeszłam do kontuary - nawet nie zdążyłam wypakować tych do oddania! - podeszła do mnie pani z całym stosem nowości, które dopiero co zaksięgowała. Ja nie mogłam ich tak sobie zostawić, bo oni by lud by mi je zaraz wypożyczył i następna okazja do ich przeczytania byłaby za najbliższy rok, dlatego dzisiaj przedstawiam wam kolejny stos książek, które będę czytać zamiast uczyć się do matury. Od góry:

  • Inny świat Gustawa Hearlinga-Grudzińskiego, czyli moja lektura szkolna (dobrze chociaż, że ją wzięłam, bo kiedyś poszłam po lekturę, a wyszłam z wszystkim innym tylko nie lekturą)
  • Duma i Uprzedzenie Jane Austen,
  • Mercy. Miłosierna Rebecci Lim,
  • Itch Simona Mayo,
  • Itch. Tom 2. Reakcja Łańcuchowa Simona Mayo,
  • Itch. Tom 3. Mieszanka Wybuchowa Simon Mayo,
  • Przebudzenie Labiryntu Rainera Wekwertha.
Czytaliście, którąś z nich? A może sami macie ochotę na którąś i czekacie niecierpliwie na moją opinię? :)

piątek, 9 września 2016

"Królowa Tearlingu" Eriki Johansen

Autor: Johansen Erika
Przekład: Mazurek Izabella
Tytuł polski: Królowa Tearlingu
Tytuł oryginalny: The Queen of The Tearling
Seria: Królowa Tearlingu #1
Wydawnictwo: Galeria Książki
Wydanie polskie: 2016
Wydanie oryginalne: 2014
Ilość stron: 496
Cena okładkowa: 36,90 zł
Moja ocena: 8/10

Wyobraźcie sobie, że ludzkość nagle traci wszystkie osiągnięcie naukowe, jakie do tej pory udało się zdobyć i poziom naszego życia spada do niemal średniowiecza. Nikt już nigdy więcej nie kupi sobie najnowszego komputera, telewizora czy smartphone'a, a co gorsza nie będzie już szpitali i lekarstw, które pomogą w walce z chorobą. Historia po raz kolejny zatoczy koło i poszczególnymi państwami nie będą rządzić już demokratyczne organy pośrednie, a królowie ponownie zasiądą na swych tronach. Poradzilibyście sobie w takiej rzeczywistości? 

Właśnie taki świat rozciąga przed nami Erika Johansen, tylko dobrych kilka pokoleń później, kiedy społeczeństwo przyzwyczaiło się już do swojej niedoli i zadomowiło w nowym miejscu. Utworzyły się relacje międzypaństwowe. Niezdrowe relacje międzypaństwowe. Mortmesne można przyrównać do upadłego przed laty ZSSR, a Tearling do krajów bloku wschodniego ukrytych pod żelazną kurtyną. Szkarłatna Królowa trzyma piecze nad całym światem, terroryzuje i zastrasza mieszkańców, którzy każdego dnia muszą być gotowi na trafienie w szeregi niewolników. Kelsea całe życie była przygotowywana do objęcia władzy w Tearlingu, ale nie mówiono jej wszystkiego. Gdy przychodzi dzień jej dziewiętnastych urodzin zaczyna odkrywać wszystkie tajemnice i jednocześnie odnaleźć się w tym chaosie i natłoku informacji. Muszę szczerze przyznać, że pomimo kompletnego zagubienia wychodzi jej to świetnie, bo zawsze na pierwszym miejscu stawia dobro swoich obywateli. Królowa Tearlingu wywoła we mnie refleksje na tym, jaki powinien być dobry władca. W szczególności, kiedy młoda królowa dowiedziała się prawdy o swojej biologicznej rodzinie - matce, babce i wuju. Zaczęłam się nad tym zastanawiać dopiero po przeczytaniu całości, ponieważ niesamowicie wciągająca, pochłaniająca i pędząca na łeb na szyje akcja nie dała mi ani chwilę wytchnienia. Autorka miała niesamowicie ciekawy pomysł na historię osadzoną w niepowtarzalnym uniwersum.

Na szczególną uwagę w Królowej Tearlingu zasługuje sama główna bohaterka, ponieważ pomimo iż nie jest postacią idealną - targały nią wątpliwości, popełniała błędy i nie jest pięknością - okazała być się świetnym kandydatem do objęcia tronu. Głównie dlatego, że przy podejmowaniu spraw państwowych najważniejsze było dla niej dobro obywateli i uparcie trwała przy swoich postanowieniach. Cechowała się niezwykłą empatią, odwagą i mądrością. Była gotowa dać szansę każdemu, oprócz ludzi obarczonych najcięższymi winami, którzy nie wykazywali. Otaczała się równie barwnymi postaciami m. in. lojalnym Buławą czy udręczoną ciężkim losem pokojówką z nadzieją na lepsze życie u jej boku. Również główny antagonista skrywa przed nami niesamowicie ciekawą zagadkę, której rozwiązania nie mogę się doczekać.

Styl pisania Eriki Johansen jest bardzo przystępny i niesamowicie wciąga w świat niemal z kanonicznego fantasy, ale jednak dzięki zastosowanemu zabiegowi, czyli Przejściu, jest zupełnie inny. Stwarza całkiem nową, interesującą wizję przyszłości. Autorka nie bawi się w czułości i bezlitośnie brnie przez historię Kelsei, przy użyciu rozbudowanych opisów, przyjaznych szybkiemu czytaniu. Nim się obejrzycie będzie mieli całą książkę za sobą.

Królowa Tearlingu to ledwie wstęp do całości historii, ale już przy nim niesamowicie spędziłam czas przez co nie mogę się doczekać sięgnięcia po kolejne części, które mam nadzieję utrzymają wysoką poprzeczkę, jaką postawiła przed sobą Erika Johansen. Serdecznie ją wam polecam i mam nadzieję, że z tego skorzystacie, bo naprawdę warto.


wtorek, 6 września 2016

Książkowy Sąd


Ola K. z Nieuleczalnego Książkoholizmu wymyśliła niesamowitą serię postów, w której dwójka blogerów o zupełnie innych nastawieniach do danej książki dyskutuje na jej temat. Jeden jest oskarżycielem, a drugi obrońcą. Akcja trwa już od miesiąca, jednak moja kolej przyszła dopiero teraz i od razu trafiłam na pierwszą osobę poznaną za pośrednictwem książkowej blogosfery, czyli Kitty Aillę z Biblioteczki Ciekawych Książek. Daria próbowała bronić w waszych oczach Morderstwa o Orient Expresie, którego ja, jak pamiętacie, nie trawię. 
Czy jej się udało? Ocenicie sami.

Suomi: Oskarżam Morderstwo w Orient Expresie o bycie książką kompletnie przegadaną. Niby jest krótka, bo tylko około 300 stron, ale na jej kartach oprócz samego zabójstwa nie dzieje się nic szczególnego. Same oględziny i przesłuchania.

Kitty: Ależ według mnie właśnie o to chodziło! Przesłuchania pozwalały nam poznać charaktery przesłuchiwanych, oględziny pozwalały odnaleźć ślady, a to wszystko plus dedukcja Poirota pozwoliły nam odkryć prawdę :)

Suomi: Właśnie w tym problem, ze nie mieliśmy w ogóle wglądu w myśli Poirota, bo narracja była trzecioosobowa i ta jego cała dedukcja wyszła na jaw dopiero na samym końcu, który co prawda mnie zaskoczył, ale był taki trochę nierealny.

Kitty: Według mnie autorka zastosowała taki zabieg, aby czytelnik sam mógł dojść do prawdy, a dopiero na koniec skonfrontować swoje podejrzenia z rzeczywistością wykreowaną przez Christie! Mi ten zabieg się podobał, takie powolne dochodzenie do prawdy i mega zaskoczenie na koniec!

Suomi: No dobra. To jeszcze rozumiem, ale po co był ten zabieg z fałszywymi zeznaniami, a potem wszyscy nagle się przyznali? Takie to trochę bezsensowne, bo ludzie zazwyczaj się trzymają swoich kłamstw, żeby uratować sobie tyłek, a nie tak łatwo je odwołują.

Kitty: Moim zdaniem byli pewni, że Poirot to zrozumie i ich nie wyda. Musieli coś zrobić, bo inaczej na pewno kogoś by skazali. Przecież oni pod koniec wyjaśnili mu całą historię, aby zrozumiał.

Suomi: Według mnie byli za bardzo honorowi. :)

niedziela, 4 września 2016

"Małe wielkie odkrycia" Stevena Johnsona

Autor: Johnson Steven
Przekład: Czartoryski Bartosz
Tytuł polski: Małe wielkie odkrycia
Tytuł oryginalny: How We Get To Know Six Performance That Made The Modern World
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Wydanie polskie: 2015
Wydanie oryginalne 2014
Ilość stron: 273
Cena okładkowa: 39,90 zł
Moja ocena: 7/10

Małe wielkie odkrycia to mój kolejny pierwszy raz w ciągu tego weekendu. Zwykle nie czytam książek z nurtu literatury popularnonaukowej, ponieważ zdecydowanie bardziej wolę historię oderwane od ludzkiej codzienności, tego co dzieje się wokół mnie i przede wszystkim tego, co działo się w przeszłości. Moje myślenie nastawione jest bardziej przyszłościowa. Bardziej ciekawi mnie, jak będzie wyglądał świat za kilka tysięcy lat niż jak wyglądał kilka tysięcy lat temu, a jednak skusiłam się. Uwiedziona intrygującym tytułem i przepiękną, symboliczną żarówkę sięgnęłam po ten projekt i muszę przyznać, że było to bardzo ciekawe doświadczenie.

Na niespełna trzystu stronach Steven Johnson zawarł mnóstwo niesamowitych ciekawostek na temat przedmiotów naszego codziennego użytku. Jak sam napisał jest to książka o "efektach kolibra", które zrewolucjonizowały świat zwykłego człowieka i jednocześnie pociągnęły za sobą inne, nieoczekiwane zmiany. Są to rzeczy bez których dzisiejszy świat nie może się już obejść - sztuczne oświetlenie, lodówki, zapisywanie dźwięków i tym podobne. Zawsze na początku wydaje się, że historia kolejnego wynalazku zostanie zapisane w jakiejś logicznej i łatwej do przyswojenia kolejności, ale potem wszystko i tak zaczyna się rozwidlać. Jeszcze bardziej podkreśla to jak zaskakujące mogą być zmiany przyniesione przez jedno z pozoru nic nie znaczące odkrycie. Nie jest to również trzysta stron suchego tekstu, ale czytanie urozmaicono mnóstwem niesamowitych zdjęć wynalazków i ich wynalazców.

Nie jest to na pewno książka lekka łatwa i przyjemna, ponieważ zapoznanie się z nią zajęło mi dwa razy tyle samo czasu, co przeczytanie normalnej książki o tej objętości, ale nie były to chwile zmarnowane. Momentami czytało się ciężej, a momentami lżej. Niektóre teksty były ciekawsze, a niektóre mniej. Chyba najbardziej zaciekawiła mnie historia wynalezienia sposobu na utrzymanie zimna nawet w krajach tropikalnych oraz tego następstw, historia żarówki i przede wszystkim samo zakończenie, w którym Johnson przedstawił sylwetki dwójki niesamowitych wynalazców, którzy wyprzedzili swoją epokę o kilkaset lat wprzód.

Książka Stevena Johnsona to przede wszystkim sposób na łatwe przyswojenie wiedzy na temat wynalazców oraz ciągów przyczynowo-skutków, do których doprowadziło ich niewielkie odkrycie. Ciekawe teksty dopełniono ilustracjami, które pomogą nam lepiej zrozumieć i wyobrazić sobie tamte wydarzenia, a przede wszystkim tych opowieści nie usłyszycie w szkole, na lekcjach historii. To ta ciekawsza część naszej przeszłości.


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.

sobota, 3 września 2016

"Kopalnie Talentów" Rasmusa Ankersena

Autor: Ankersen Rasmus
Przekład: Filip Sebastian
Tytuł polski: Kopalnie Talentów
Tytuł oryginalny: The Golden Mine Effect Crack The Secret of High Performance
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Wydanie polskie: 2014
Ilość stron: 273
Cena okładkowa: 39,90 zł
Moja ocena: 8/10

To jest moja pierwsza recenzja książki, która nie jest powieścią. Kopalnie Talentów w ogólnym słowa znaczeniu nie posiadają fabuły, bohaterów ani narratora, bo są poradnikiem o tym, jak pracować nad talentem swoim, swoich dzieci lub podopiecznych. Zdecydowałam się go przeczytać głównie ze względu na fakt, że sama go posiadam, a nie umiem sobie poradzić z jego rozwijaniem. Nie umiem usiąść i raz porządniej napisać chociażby całego rozdziału swojej książki tylko wymyślam, że mi się nie chce albo nie mam weny lub napiszę ledwie jeden akapit. Miałam nadzieję, że tekst Rasmusa Ankersena natchnie mnie do częstszego rozwijania swojego talentu i teraz po lekturze jego książki powinnam przekazać wam, czy się udało. Jesteście ciekawi?

Szczerze powiedziawszy przekaz Kopalń Talentów niesamowicie trafił do mnie poprzez użycie przykładów z kilku najbardziej kojarzących się ze słowem talent dziedzin. Sam autor jest niespełnioną gwiazdą piłki nożnej, która doznała poważnej, wykluczającej ze sportowej kariery kontuzji w bardzo młodym wieku. Po uzyskaniu odpowiedniego wykształcenia stał się trenerem, a w późniejszych latach przypadek jednego z jego podopiecznych natchnął go do badań nad talentem. Odwiedził osiem ośrodków sportowych na świecie, z których wywodzą się przede wszystkim same wielkie gwiazdy i medaliści olimpijscy, a w tej książce przedstawił nam swoje wrażenia oraz wnioski z tej podróży dokoła świata, nawiązując do wcześniejszych badań innych osób z innych dziedzin, jak sztuka czy nauka. Jest to przede wszystkim skarbnica wielu niesamowitych, dodających kopa cytatów życiowych, z których jeden wylądował na mojej tablicy korkowej - Prawdziwy potencjał nie jest idealny, ponieważ mam problem z tym, że chciałabym, aby moje teksty były bez skazy. Poza tym zainspirować nas mają historię sportowców, którzy pomimo słabego początku i niskich rokowań na przyszłość odnieśli sukces, dzięki swojej ciężkiej pracy.

Poradnik Rasmusa Ankersena jest niewielkich rozmiarów i czyta się go naprawdę bardzo szybko, ponieważ mężczyzna posługuje się językiem prostym oraz zrozumiałym. Nie ma tam zbyt wielu profesjonalizmów, a jeżeli już się jakieś pojawiają to bardzo łatwe do zrozumienia. Każdy rozdział jest jednocześnie jakimś wnioskiem, postawioną tezą, którą udowadnia na podstawie przykładów, które spotkał w trakcie swoich badań, a na koniec jeszcze podsumowuje je krótką listą rad dla czytelników szukających pomocy w jego książce.

Kopalnie Talentów to świetna lektura dla osób zmęczonych bezsensownym życiem lub niezdeterminowanych do rozwijania swoich umiejętności. Uczy, że nie liczy się tylko i wyłącznie sam talent, ale również ciężka praca włożona w jego rozwijanie. Jeśli osiądziemy na laurach to pewnego dnia możemy obudzić się z ręką w nocniku oraz zaprzepaszczoną przyszłością. Natchnął mnie nie tylko do rozwijania treści mojego bloga, ale również do przelania w końcu na papier pomysłu, z którym chodzę od kilku tygodni.

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...